Nadleśniczy Nadleśnictwa Pułtusk, Roman Jankowski, mówi: - Generalną zasadą jest niedokarmianie żadnych dzikich zwierząt. Ani ptaków, ani saren, ani jeleni, ani zajęcy. Owszem, w lesie są karmniki, ale dokarmianie zwierzyny łownej jest realizowane przez koła łowieckie
Dokarmiać należy z głową, to znaczy wówczas, kiedy zwierzyna ma problem ze zdobyciem naturalnego pokarmu (znaczenie ma tu grubość pokrywy śnieżnej i jej stan). Członkowie kół łowieckich wiedzą, kiedy karmę należy wyłożyć, w jakim stanie powinna być i co w ogóle wykładać. – Kiedy zwierzyna ma problem z dostaniem się do pokarmu, paśniki zapełniają się sianem, karmą soczystą – buraki pastewne, marchew – i karmą suchą – śruty zbożowe, zboże, kukurydza – wyjaśnia nadleśniczy Jankowski.
A co z miejskimi ptakami – dzikimi kaczkami i łabędziami na kanałkach oraz osiedlowymi gołębiami? Pułtuszczanie karmią ptactwo bez umiaru, najczęściej chlebem i domowymi resztkami. A tego robić nie wolno i to z kilku względów.
Roman Jankowski: – Karmienie kaczek na kanałku, na Narwi czy na stawkach powoduje, że ptaki przyzwyczajają się do łatwego dostępu do pożywienia i po pewnym czasie nie wyruszają na żer, w przekonaniu, że karma wciąż będzie. Tak trafiają na pułapkę - kiedy temperatura się obniży i woda zamarznie, kaczki i łabędzie – zdarza się – nawet przymarzają do lodu. Jeśli nie przymarzną, to chodzą po lodzie i czekają na jedzenie, bo nie mogą się dostać do swojego naturalnego żeru, a tego jest wystarczająca ilość, jeśli tylko woda nie jest zamarznięta.
Kiedy kaczka straci samozachowawczy instynkt szukania pożywienia w miejscach niezamarzniętych, powinna być systematycznie karmiona. A kto to będzie robił, skoro nie ma instytucji i osób, poza ogrodami zoologicznymi, które zajmowałyby się zimowym karmieniem miejskiego ptactwa? Ptasi karmiciele powinni więc zdawać sobie sprawę z tego, że kiedy ich nie będzie nad kanałkami, to przy silnych i długotrwałych mrozach i kaczki, i łabędzie mogą zginąć.
- Liczę na to, że w szkole dzieci dowiedzą się, że nie powinny dokarmiać zwierząt i dzikiego ptactwa, ale co z dziećmi, które nie chodzą do szkoły, a w pełni ufają swoim rodzicom, którzy karmią ptactwo? Oczywiście, wyniosą przekonanie o potrzebie karmienia. Z tym przekonaniem dzieci rosną, a to złe przekonanie – mówi nadleśniczy i dodaje, że kolejnym problem jest dokarmianie ptactwa resztkami obiadowymi – ziemniakami czy makaronem, często ze śladami pleśni. – Takie jedzenie bardziej szkodzi, niż pomaga. Ptactwo dostaje biegunki, odwodnienia i ginie. Co nie zostanie zjedzone, trafi na dno kanałku i efekt jest taki, że ryby ulegają zatruciu.
Podsumowując, jeśli zaczniemy karmić ptactwo to codziennie, o tej samej porze, w tych samych miejscach i przez całą zimę, dopóty dopóki nie będzie naturalnego dostępu do karmy. I uwaga, karma powinna być zdrowa i świeża, a to łączy się i z wydatkami, i z dużym obowiązkiem.
A podesty dla zmarzniętych kaczych i łabędzich nóg? Mówi leśniczy Adam Gadomski: - Żadnych podestów! One nie maja racji bytu. Ciało ptaków pokryte jest gęstym puchem, co chroni je od działania niskich temperatur. A nogi ptaków są bardzo słabo ukrwione i dlatego nie są podatne na odmrożenia. Temperatura zewnętrzna na śniegu czy na słomie jest jednakowa, więc podest z sianem nie chroni ptactwa. – To trafna uwaga – dodaje nadleśniczy. – Płynąca woda zimą ma temperaturę +1 – 0 stopni. Ptaki są do niej przystosowane, a jak je posadzimy na platformie, na której słoma ma - 5 czy - 10 stopni, to robimy im krzywdę, ptaki nie są przyzwyczajone do znoszenia takich temperatur. Ponadto ptactwo pływające nie jest stworzone anatomicznie do chodzenia po lodzie czy sztucznych powierzchniach – więc żadnych podeścików, zanieczyszczanych przez odchody.
Gołębie? O tym, że nie wolno ich karmić, obszernie pisaliśmy. Przenoszą choroby. Wśród tych osiedlowych jest wiele ze zniekształconymi nogami, chorych. – To dowód na to, że gołębie zarażają się od siebie, że żyją w nienaturalnych dla siebie warunkach. Niestety, przegonić ich z miasta do lasu się nie da. One się już przystosowały do warunków życia obok człowieka, co nie znaczy, że mamy im ułatwiać życie. Nie ma takiej potrzeby. Zagrażają nie tylko same sobie, ale i człowiekowi, szczególnie dzieciom. Odchody ich są zarażone, a tych odchodów na trawnikach, balkonach, na placach zabaw jest dużo.
Tak więc w naszym interesie leży ich niekarmienie, niech sobie znajdują jedzenie na własny... dziób. Wówczas będzie ich mniej - w przyrodzie musi być równowaga, a ta jest zachwiana.
Nadleśniczy Jankowski: – To samo jest z dzikami. W Pułtusku – na szczęście - jeszcze nie ma tego problemu. A problem wynika z dostępności do karmy. Ostatnio słyszałem opinię, że dziczyzna z miast w ogóle się nie nadaje do jedzenia. Jest zarażona robaczycą, tasiemcami i włośniami. W naszym więc interesie jest, żeby nie ułatwiać dzikiej zwierzynie dostępu do resztek domowych.
Jak więc przemówić do ludzi, żeby nie wyrzucali domowych resztek? Czy tzw. donosicielstwo do stróżów porządku publicznego przyniesie pożądane efekty? Pewne jest to, że Nadleśnictwo Pułtusk nie ma możliwości karania niesubordynowanych pułtuszczan. Do tego powołani są strażnicy miejscy i policjanci.
Adam Gadomski: - Co innego, gdyby dokarmianie - "wzbogacanie" paśników zdarzało się na terenie naszych lasów. W takich przypadkach czynności może podjąć straż leśna. Nadleśniczy Jankowski: – Nie chcemy takich dobrodziejów, którzy przywożą nam do lasu sterty starego chleba!
Grażyna Maria Dzierżanowska